W omówieniach
Fot. autor nieznany
Postawiłabym Moje strony świata Ficowskiego obok tomu Herberta Hermes, pies i gwiazda, wydanego także w roku 1957, owocnym dla poetów.
Anna Kamieńska, „Ocalona wiara”, „Twórczość” nr 3/1958
Tak zwana przez Sandauera peryferyjność, którą odkrywał on u Białoszewskiego – tu [w Moich stronach świata J.F.] też odgrywa poważną rolę. Jest w tym podobieństwie poetów tak niepodobnych – coś charakterystycznego, nieomal prawidłowość: w pokoiku, czy też mieszkanku wśród natłoczonych mebli – był ostatni szaniec człowieka i poezji.
Jan Józef Lipski, „Dwie strony świata”, „Nowa Kultura” nr 11/1958
Co skrzętnie zebrał, podaje z wdziękiem i ścisłością właściwą poecie. Bo prawdziwy poeta niczego tak nie znosi jak dowolności i niejasności.
Julian Przyboś, „Ficowski o Schulzu”, „Życie Warszawy” nr 280/1967
Ficowski potrafił stworzyć jakąś jedność stylu poetyckiego swych przekładów, dzięki czemu utwory bardzo różne nastrojem, tematem, postawą niekiedy nawet pochodzące, jak się zdaje, z różnych biegunów kultury Żydów polskich […] zdają się współprzynależeć do jakiejś wspólnoty języka poetyckiego i kultury. […] Znalezienie takiej oryginalnej formuły stylu poetyckiego jest w tego rodzaju antologii najwyższym chyba osiągnięciem artystycznym.
Jan Józef Lipski, „Poezja ludowa Żydów polskich”, „Twórczość” nr 3/1966
Znakomity tłumacz Lorki, odkrywca Papuszy, od lat zasługujący na miano posła Cyganów polskich, obrońca ich kultury i praw, był jednym z pierwszych po wojnie pionierów naszej obecnej wiedzy o Brunonie Schulzu, i to w okresie, kiedy nikomu nie śniła się jeszcze możliwość edycji tej przez lata całe zapomnianej prozy. Wygrzebane przez niego egzemplarze Schulza były pierwszymi, które zaczęły krążyć szeroko po Warszawie blisko dwadzieścia lat temu. Poezja Ficowskiego jest chroniona ze wszystkich stron strefą rzadkich i szlachetnych pasji, którym twórca oddaje się z nieskończoną cierpliwością badacza, a przypuszczam, że i z pewną dozą rozbawienia, jakie musi budzić w każdym poecie przymierzanie masek uczonego erudyty. Z tym że upodobania te zawsze były na bakier z koniunkturą.
Bogdan Wojdowski, „Liryka Jerzego Ficowskiego”, „Nowe Książki” nr 24/1968
Z Alfredem Schrayerem w Drohobyczu, rok 1988 (w głębi ul. Mazepy, dawniej Stryjska, pierwowzór Schulzowskiej „Ulicy Krokodyli”), fot. autor nieznany
Ficowski, jak większość poetów współczesnych, wyraźnie rozmiłowany jest w sekretach poetyckiej alchemii języka. Ale bynajmniej nie na wzór najskrajniejszych fanatyków językowych eksperymentów. Językowe odkrycia i zabiegi nie są dla niego nigdy prawie celem samym w sobie. Pełnią z reguły funkcję służebną. Materia języka jest w jego wierszach zawsze naoczna, w najwyższym stopniu nieobojętna, ale równocześnie całkowicie przejrzysta. Zawsze odkrywa coś, co nie leży już tylko w strefie języka.
Ryszard Matuszewski, „Przeciw wartościom pozornym”, „Twórczość” nr 6/1969
„Najbardziej przekonuje mnie do Schulza to, że jego niezwykła literatura dotyczy w gruncie rzeczy zwyczajnej rzeczywistości, powszedniości, pod powierzchnią której odkrywa się dopiero coś wstrząsającego, olśniewająco prawdziwego.” Tak mówi Ficowski o Schulzu – poecie prozy. I to najbardziej przekonuje do opowiadań Ficowskiego, wybitnego poety w prozaika przemienionego.
Michał Sprusiński, „Ficowskiego raj utracony”, „Życie Literackie” nr 9/1971
Nie pytam, kiedy zaczęła się „sprawa żydowska” Jerzego Ficowskiego. Pytanie brzmi, kiedy zaczęła się sprawa ludzka poety, która, z biegiem lat, przeistoczyła się w alegoryczne, duchowe, uczuciowe zespolenie z ludźmi skazanymi na okrutną śmierć tylko dlatego, że byli „innego pochodzenia”. Nie można tak po prostu wejść w czasie cudzej śmierci, by ją przyjąć jako własną: nie można tak po prostu przyjąć cudzego cierpienia, poniżenia, bezdomności za swoje własne, prywatne, tak bardzo osobiste, aby o nim pisać wiersze.
Stanisław Wygodzki, „Odczytanie popiołów”, „Wiadomości” (Londyn) nr 31/1979
Niezależnie od sukcesu i wbrew wszelkim sukcesom, w odcięciu od pozornych dyskusji dzieją się w poezji sprawy niezauważalne, a raczej niezauważane, i kto wie, czy nie one to będą o nas świadczyć wobec przyszłości. Świadczyć nie tylko o poezji, ale też o czasach, o latach trudnych, jakby zaprzeczonych ludzkich żywotów. Jednym z najwybitniejszych zjawisk w tej prawdziwej a nienapisanej historii literatury jest poezja Jerzego Ficowskiego. […] Mało się mówi o Ficowskim nawet w prasie „niezależnej”. Nie należy pokoleniowo do „nowej fali”, poetów podejmujących problematykę polityczno-moralną, robiących collage ze strzępów gazet. Jako poeta nie należy nigdzie, jest samobójczo sobą.
Anna Kamieńska, „To moja rzecz, bo pospolita”, „Res Publica” nr 6/1980
Wydaje mi się, że muzą poezji Ficowskiego – jest Mnemozyne, czyli, wyrażając się mniej górnolotnie – pamięć. Mamy gorzką świadomość, że żadne najbardziej nawet przejmujące i szlachetne pisanie nie może uratować świata, ani nawet jednej ludzkiej istoty. Z tego kalectwa należy wyciągnąć wniosek pozytywny, a mianowicie ten, że nie ma takiej siły, nie ma takiej instancji, która mogłaby nas zwolnić od piętnowania zbrodni i przemawiania w imieniu ofiar. Opisanie bezprzykładnej zbrodni hitlerowskiej dokonanej na polskich Żydach jest zadaniem ponad siły każdego eposu, każdej powieści, każdej nawet prozy dokumentarnej. Wielkie statystyczne cyfry nie przemawiają do wyobraźni. W Odczytaniu popiołów Ficowski dokonał rzeczy, zdawałoby się, niemożliwej – nadał artystycznie przekonywający kształt temu, co czego nie można ogarnąć słowem, przywrócił bezimiennym ludzką twarz, ludzkie indywidualne cierpienie, a zatem godność. Na przekór faryzejskiej obojętności i zmowie milczenia wymierzył raz jeszcze sprawiedliwość widzialnemu światu.
Zbigniew Herbert, „O moim przyjacielu”, wstęp do tomu A Reading of Ashes (translated from Polish by Keith Bosley with Krystyna Wandycz. Foreword by Zbigniew Herbert. Menard Press, London 1981)
Fot. Przemysław Graf, Agencja Gazeta
Słowa zawsze miały u niego pamięć, były brzemienne, a wsłuchiwanie się w ich tajemnicze pogłosy, magiczno-kabalarskie szmery i szelesty, a więc owo kolekcjonerstwo leksykalne w duchu Leśmiana, Tuwima i – bardziej intelektualne – w duchu Norwida, pojawiło się w poezji poety przed wielu laty.
Jerzy Kandziora, „Poeta wolny, niekonieczny…”, „Bez debitu” nr 1(2)/1984-1985
Najlepszym poetą [Holocaustu] jest bezwzględnie Jerzy Ficowski. […] Ja sam jako poeta odczuwam podziw i cieszę się, że komuś udało się z tak niezwykłą siłą ekspresji, na tak wysokim poziomie wyrazić to, co sam myślę i chciałbym wypowiedzieć. Wiersze Ficowskiego są arcydziełami.
Henryk Grynberg, w: „Opisać Holocaust”, z autorem rozmawia Magdalena Lebecka, „Kresy” nr 18/1994
Książka Ficowskiego [W sierocińcu świata] to zatem także przywrócenie świata Wojtkiewicza i udana próba ukazania jego oryginalności. Piękny i sugestywny język, którym książka została napisana, to jednocześnie budowanie świadomości artystycznej w ogóle. Ficowski uczynił z języka narzędzie poznania piękna i poświęcił swój poetycki talent doskonaleniu tego języka, którym mówimy o sztuce, rozszerzając granice jego adekwatności. To samo było udziałem największych. Myślę o Rilkem, kiedy został sekretarzem Rodina, o Valérym i jego Degasie, o Apollinairze i jego kubistach, a także – sięgając bliżej – o Herbercie i Holendrach, o Pollakównie i Czapskim. Związek Ficowskiego z Wojtkiewiczem wydaje mi się równie wielkiej wagi.
Janusz Marciniak, „Sierociniec świata” „Znak” nr 12/1995
Język jego wiersza, język w ruchu, język poruszający się wszerz i w głąb, i w poprzek, język zapuszczający się do zakamarków, o których sam może już zapomniał, czy też z nagła (i raczej z rzadka) zapędzony przez Ficowskiego w kozi róg swoich możliwości, wychodzi z tych prób nie tylko zwycięsko, ale i z nadwyżką, o której współczesnym mu poetom, całkiem świetnym poetom jego formacji, nie śniło się zbyt często. […] Ten jakby oksymoroniczny w swej strukturze język, który wszystko, co się da, wywraca na drugą stronę (na sławne Ficowskiego „lewe strony widoków”) i który dość radykalnie odwraca hierarchie (na przykład „święta wesz” naprzeciw „pustego nieba”), w istocie po nowemu określa status wszystkiego, co zostało nazwane bądź przywołane, czy może wszystkiego, co tym sposobem istnieje i istniało.
Piotr Sommer, „Przewroty słów, zawroty czasu (notatki o poezji Jerzego Ficowskiego)”, posłowie do wyboru wierszy Wszystko to czego nie wiem. Wybór i posłowie Piotr Sommer, Pogranicze Sejny 1999
Bajędy, bajki zbratane z gawędą, gawędy „połamane” z bajką, które połączą odbiorcę dziecięcego z dorosłym, zapisane zostaną, jak Baśnie Grimmów, w całej swojej naiwności i niewinności. Ale i bez dyletanckiej pochopności, choć z głęboką uczuciowością i prostotą, która zawsze daje efekt niezwykły. To, co zamierzone, łączy się z tym, co instynktowne. Wytrawna dorosłość z właściwą dziecku poetycką niedorosłością, którą Ficowski, autor Tęczy na niedzielę i Makowskich bajek, ceni ponad wszystko.
Urszula Chęcińska, „Ficowskie bajędy czyli o sztuce opowiadania”, „Pogranicza” nr 1-2/1999
Fot. autor nieznany
Atutem wierszy Ficowskiego jest ich siła porażająca sumienie. Jego osiągnięcia z zakresu języka poetyckiego nie miałyby przecież tej rangi, gdyby nie to, że sprawdziły się w konfrontacji z tematem, którego ciężar częstokroć unieważniał dylematy sztuki. Choć więc zgoda, że Ficowskiego można stawiać obok Leśmiana i Białoszewskiego, to upomnieć należy się także o inny kontekst dla jego twórczości, przede wszystkim o dzieło Tadeusza Różewicza. Różewicz, nękany niepokojem o moralną prawomocność pooświęcimskiej poezji, doszedł do granic literatury, przekroczył je nawet, co naturalnie znaczyć może jedynie, że je przesunął. Ficowski, porażony nie mniej, został w obrębie literatury (często jest na pozór wręcz konwencjonalny), ukazując jej nadal niewyczerpane możliwości służenia artystycznej i nieartystycznej prawdzie.
Piotr Śliwiński, „Wielki powrót”, „Nowe Książki” nr 10/ 2002
[Osobowość J.F.] objawia się na tyle, by za każdym razem oddać pierwszorzędną i swoistą jakość przekładanej poezji; tłumacz, będący zarazem wybitnym poetą, jest w przekładach widoczny dzięki swojej inwencji, intuicji i stylistycznej samoświadomości. Lecz cały czas się starannie chowa, chcąc zawsze pokazywać tylko oryginał i jego – choćby bezimiennego – twórcę. To piękny paradoks: Ficowski potrafi w cudzym wierszu jednocześnie zaistnieć i – jak by rzekł Leśmian – „zanieistnieć”.
Jakub Ekier, posłowie do zbioru Mistrz Manole i inne przekłady. Wybór Jakub Ekier i Piotr Sommer, Pogranicze Sejny 2004
Jeśli Schulz jest dziś klasykiem polskiej i światowej literatury, to Ficowski jest najbardziej klasycznym spośród jego badaczy i egzegetów. Nie, nie narzuca innym swoich interpretacji – jest raczej strażnikiem litery, obrońcą integralności Schulzowskiego przesłania przed wszystkimi, którzy chcieliby je spłycić, spłaszczyć, sprowadzić do jakichś własnych potrzeb czy ideologicznych założeń.
Jerzy Jarzębski, „Krytyk miłujący: Jerzy Ficowski jako badacz twórczości Schulza”, w: Jerzy Jarzębski, Prowincja centrum. Przypisy do Schulza, Wydawnictwo Literackie Kraków 2005
Niezwykłość poezji Ficowskiego nie polega jednak na samej tylko różnorodności opisywanych światów, ale na tym, że wchłania ona i podporządkowuje całe to bogactwo poecie-reżyserowi, który sam wyznacza role i konstruuje spektakl skrzący się inteligencją poetyckich asocjacji, pełen wędrówek między motywami i potencji zgoła genezyjskiej w powoływaniu światów. Panuje w nich żart i paradoks, zamiana ról i kostiumów, w których to, co pospolite, zostaje wywyższone, a to, co namaszczone zdradza swą bezradność, słowa posłusznie opowiadają swoje biografie, abstrakcyjne pojęcia pokornie zstępują na ziemię. Wszystkie te cechy poetyki i wyobraźni (a jest to wyliczenie dalece niepełne) tworzą klimat bliski nadrealizmowi, czujny wobec legendotwórstwa i tradycji, dający poczucie nowości środków wyrazu.
Jerzy Kandziora, „Kronikarz realności, glosator nieistnienia”, „Odra” nr 2/2005
Większość cytowanych tutaj tekstów można znaleźć w zbiorze Wcielenia Jerzego Ficowskiego. Według recenzji, szkiców i rozmów z lat 1956-2007, wybrał, opracował i wstępem opatrzył Piotr Sommer, Pogranicze Sejny 2010. Bez względu na późniejsze przedruki niektórych podajemy tylko miejsce ich pierwszej publikacji.