Jerzy Ficowski jest jednym z największych poetów całej naszej współczesności. […] Literatura polska, właściwie od niedawna, zaczęła sobie zdawać sprawę, kim – jak wybitnym poetą, jak kluczowym pisarzem, jaką niezbywalnością jest dla niej Jerzy Ficowski. Jego obecność w polskiej poezji – coś takiego można powiedzieć tylko o największych – będzie tylko rosła, a rozumienie polskiej duchowości współczesnej okaże się niemożliwe bez pełniejszego rozumienia całości jego dzieła. Myślę, że rósł będzie również jego wpływ na młodych i że język poetycki Jerzego Ficowskiego okaże się dla czasu przyszłego jednym z najważniejszych znaków wywoławczych.
Choć o Cyganach pisano u nas już wcześniej, to Ficowski jako pierwszy znalazł drogę do ich społeczności. Mógł dzięki temu wyjść poza stereotypowy sztafaż, na który składają się ogniska, wróżki i muzycy w knajpach, rzetelnie opisał ich codzienność, ich relacje między kobietą a mężczyzną. Pokazał ich nie jako tajemniczą osobliwość, lecz jako odmienną kulturę, której reguły można zrozumieć, zwłaszcza że dysponował bogatą wiedzą historyczną, potrafił więc umieścić cygańską odrębność w kontekście dziejów regionu. Ficowski zajął się też Holocaustem cygańskim, o którym nam wszystkim było wygodniej zapomnieć. Przełożył na cygański napis z obelisku w Auschwitz, opisał ich martyrologię sprowadzającą się nie tylko do obozu zagłady, ale także do różnych przypadkowych miejsc kaźni. Osobną wielką zasługą jest utrwalenie Papuszy, zwykłej taborowej kobiety obdarzonej wielką wrażliwością poetycką. […] Nie zaliczyłbym kolokwium studentowi, który by nie znał jego prac.
Opowiedział mi kiedyś o pewnym wydarzeniu z okresu, kiedy był małym chłopcem. W warszawskiej szkole, do której uczęszczał, chłopcy urządzili demonstrację antyżydowską wobec dwóch swoich kolegów. Powiedzieli im, że jeżeli nie wyjdą z klasy, to nikt nie usiądzie. Jerzy, nie namyślając się wiele, usiadł z żydowskimi uczniami w ławce, a ponieważ grono nauczycielskie stanowili wówczas porządni ludzie, sprawę zażegnano. […] „To był elementarz wyniesiony z domu” – usłyszałem w odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak właśnie postąpił. Ale to była także jego osobista odwaga i własny wybór imienia na resztę życia.
Pozostanie dla mnie kustoszem pamięci pokolenia doświadczonego przez II wojnę światową. Swoją działalność skupił na „odczytywaniu popiołów” – tak zatytułował tomik swych wierszy. Ale „odczytując popioły”, starał się odnaleźć i ocalić w nich życie. […] W twórczości Ficowskiego dostrzegam dwie tonacje: ciemną – przenikniętą rozpaczą nad zagładą i zniszczeniem oraz inną, pełną radości, jak choćby w tekstach piosenek, które śpiewały miliony, nie wiedząc, kim jest autor ich słów.
Jerzy Ficowski był dla mnie przewodnikiem po dwóch nieistniejących światach: kulturze polskich Romów i kulturze polskich Żydów. […] Uciekało się tam od nudnej rzeczywistości PRL-u, państwa z jedną dominującą nacją i wyznaniem. Ficowski przerywał tę nudę. Prowadził przez zakamarki Drohobycza, zapomniane kirkuty i zarośnięte łopianami schulzowskie ogrody, wiódł szlakami cygańskich taborów. Dopiero dzisiaj widać, jak bardzo wyprzedzał swój czas. Na długo zanim w debacie publicznej pojawiło się pojęcie tolerancji, a stosunek do Innego stał się kryterium otwartości demokratycznego społeczeństwa, Ficowski stawiał Innych w centrum. Proponował odmienną od dominującej perspektywę widzenia polskiej historii z punktu widzenia mniejszości. Były jak szczepionka przeciwko ksenofobii i nacjonalizmowi, o czym miałem się przekonać dużo później.
Szedł własną drogą i w poezji, i w swoich pasjach literackich, w wyborze swoich tematów i swoich bohaterów. Nie starał się o niczyje względy, nie szukał kontaktów z ludźmi, miał usposobienie samotnika, choć więzy łączące go z rodziną były, o ile mi wiadomo, bardzo silne. Pamiętam jego samotne spacery w Oborach i Konstancinie. Cieszył się naszym szacunkiem, budził podziw dojrzałością poetycką.
Widzę go, jak siedzi naprzeciwko mnie w swoim fotelu, ubrany w bluzę koloru wyblakłej zieleni, jak unosi wzrok, patrząc może w menorę na półce, może w grafikę na ścianie, a może w nieskończoność; jak na pytanie o metafizykę w jego wierszach układa zdania, z których każde, co u niego częste, jest małym dziełem literackim. Pamiętam nagłe poczucie zetknięcia z wymiarem innym niż powszedni.
Trzymał na dystans obcych. Dla bliskich potrafił być serdeczny i wyrozumiały, lubił żartować. Ale chyba większość ludzi go się bała, często robił naprawdę groźne miny. Był wymagający, a przy tym dosyć impulsywny. Kiedy na wywiad przychodził dziennikarz i widać było, że jest nieprzygotowany, ojciec go wyganiał. Nie uznawał bylejakości, spóźnialstwa, nie tolerował błędów językowych. […] Był dla mnie w każdych czasach wielkim autorytetem i moralnym, i intelektualnym.
Był surowy, był groźny, ale […] wiedziało się, że to z czegoś wynika – że jest się z kimś wyjątkowym. Jerzy Ficowski, jak się już raz miało z nim kontakt, zostaje w człowieku na zawsze. Bardzo głęboko.
Trudno jest żegnać Jerzego Ficowskiego – i z powodu żywości jego wierszy, i żywotności jego samego. Nie był on zasuszonym, pomnikowym autorytetem, a za to posiadł niewymuszoną godność połączoną ze skromnością i cechami przekornego duszka o równie ostrym, co czułym spojrzeniu. Nie lubił patetyczności, wznoszenia bez miary peanów pochwalnych; trzeba było uważać nawet z wyrażaniem podziwu. Teraz tym szczególniej trzeba być uważnym.
Większość cytowanych tutaj tekstów można znaleźć w zbiorze Wcielenia Jerzego Ficowskiego. Według recenzji, szkiców i rozmów z lat 1956-2007, wybrał, opracował i wstępem opatrzył Piotr Sommer, Pogranicze Sejny 2010. Bez względu na późniejsze przedruki niektórych podajemy tylko miejsce ich pierwszej publikacji.